Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie pan, że jest coś, co mnie dla tych kaganków wcale nieżyczliwie usposabia — rzekła Marynia. Ogromnie wiele w nich egoizmu, odosobnienia... Dlaczego właśnie mocą samego tylko przeznaczenia mam płonąć i wtedy także żywo i jasno, gdy już zgasły te dla mnie drogie bratnie oczy?!... I ja równocześnie chcę razem z niemi zapaść się w ciemność wiekuistą.
— Ktoby tam mówił o takich smutnych historyach, gdy muzyka gra skocznego walca — zawołał Zdzisław wesoło. Pokażę zaraz pannie Maryni, coś wielce oryginalnego. We framudze skalnej ukryta piramida z najczystszego kryształu soli. A gdy za nią postawić kaganek to prześwieca i widać litery pamiątkowego napisu. Ciekawa rzecz, gdybym tak serduszko panny Maryni przeświecić zdołał: czy i jakie wyczytałbym tam litery?
— Łatwo odgadnąć jakie: K. i J. t. j. ciocia Kamila i Józia; nie mam rodziców, więc prócz tych dwóch kochanych opiekunek... nikogo więcej na świecie! „Smutno jest każdemu człowieku samemu, lecz stokroć samotnej kobiecie!“ — mówi poeta. Ale a propos tych opiekunek moich: gdzie one się podziały?
— Znajdziemy je z pewnością na podziemnym dworcu kolei, dokąd teraz właśnie zdążamy — rzekł Zdzisław, a przyciskając mocno do piersi rękę Maryni, dodał:
— Zresztą, powierzono mi opiekę nad panią więc ciocie są zapewne spokojne zupełnie.
Całe towarzystwo szło przyspieszonym krokiem, w kierunku, zkąd coraz mocniejszem odbity echem dochodził odgłos kapeli górniczej...
Nagle, jak po zaklęciu Sezama otwarły się wrota chodnika i przedstawił się oczom zdumionych pałac z tysiąca i jednej nocy, jak z białego wykuty marmuru, płonący tysiącem lampek, które w girlandach i liniach