Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakżeś ty się mógł tędy puścić? Gdzie-byś był zaszedł tą drogą?
— Szedłem raz tylko i pomyliłem.
— Gdzież twój kaganek? Cóż to nie miałeś zapałek?
— Miałem — ino jeden.
— Ino jeden? — to z ciebie tęgi górnik!
— A niebałżeś się Jaśku? spytał śmiejąc się stary górnik.
— Nieee... i czegoż bym się miał bać? — odrzekł Jasiek przeciągle.
— No, to dziękuj Bogu, żeśmy cię tak rychło znaleźli, bo byś tu był pewnie albo wpadł do szybu, albo długą postną nowennę odprawiał.
— Zkądżeście wy się tu wzięli?
— Przyszliśmy po strzelce odetchnąć świeżem powietrzem, bo tam z dymu zaduch ogromny.
Jasiek już miał wytłomaczone wszystkie huki i szumy, które wśród lęku brał za skutki pożaru. Pewna tylko rzecz jeszcze była mu niejasna. Więc wziął od jednego z górników rozjarzony kaganek i obchodził zwolna ściany komory. Zobaczył znów płaszcz biały, ale teraz zbliżył się do niego bez lęku i dotknął rękami wapiennego nacieku, który w tem miejscu w takiej łudzącej wzrok formie skałę pokrywał.
— Cóżty tam szukasz Jasiek? — pytali go górnicy.
— Rzuciłem tu gdzieś kaganek, a ot jest — rzekł wesoło... — Śmiać mu się teraz chciało z siebie okrutnie i z tych duchów brodatych i ze strachu samego, ze wszystkiego, całem sercem; więc dając wyraz swej radości krzyknął, aż zadudniała komora:
— Do domu bracia!! bo tam jadło czeka, a ja mam dyabli apetyt!