Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaleść oparcia: był nad skalistą przepaścią lub nad otworem podziemnego szybu. Chciał się cofnąć, ale doznał takiego zawrotu głowy, że po chwili nie mógł sobie zdać sprawy, w którą stronę ma skręcić, by do przepaści lub szybu nie upaść, gdzie czekała go śmierć pewna. Zimny pot wystąpił mu na czoło, trwoga przedśmiertna odebrała mu resztę zmysłów. Zdawało mu się, że słyszy jakieś przygłuszone stąpania, jakieś dzikie głosy i śmiechy szatańskie — ani wątpił, że to już idzie zgraja dyabłów brodatych, by zawlec jego duszę, co bez spowiedzi schodzi ze świata — prosto do piekła. — Już ich słyszy wyraźniej, coraz bliżej i bliżej; idą gromadą i wkrótce pochwycą go za włosy, które mu strach zjeżył do reszty. Wtedy odezwała się w nim ostatnim wysiłkiem żądza życia, chciał krzyczeć, co sił stanie, ale głos łamał mu się w gardle.
— Ratun!... ludzie!... wołał ochrypłym głosem.
— Ratunku!
Tymczasem kroki złych duchów słyszeć się dały coraz bliżej. Już — już stali tuż po nad nim, więc się rzucił gwałtownie, zarył twarzą do ziemi, żeby się bronić do ostatka i nie dać tak łatwo pochwycić złemu. Ale oto już — już sięga któryś po niego ręką, targa go za włosy i krzyczy:
— Wstań!!
Kostka niechce podnieść głowy, lecz szarpią go mocno, więc się odważył bokiem zerknąć i odrazu siadł na ziemi:
— Rany boskie!! — to wy?! zawołał — widząc dwóch znajomych górników.
— Jasiek! cóż ty tu robisz?
— Ano... chciałem iść na bliższe drogi... i światło mi zgasło.