Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jędrek, który, chociaż już w służbie nie był, wlókł się zawsze za górnikami.
— Gdzie widzicie na nim te bogactwa?
— Czy to nie może dać do kasy?
— Albo dla zamydlenia oczu kupić sobie gdzie indziej dobra, na Węgrzech lub w Szwajcaryi?
— Ja wam mówię, że to lis i kutwa, z pewnością dobrze siedzi na pieniądzach, uciułanych z waszej krwawicy — syknął znów Jędrzej.
— Ty tak mówisz, bo masz złość na niego, że cię ze służby nagnał — wmieszał się do dyskursu Maciej, a ja mówię, że to człowiek godny, zacny, jakich mało na świecie i że on dobrze, z serca dla nas chce.
— Gadacie Macieju, boście wzięli kilka razy zapomogę i to wam tak gębę miodem zalepiło.
— Dobry, godny człowiek — powtarzał Maciej.
— Dobry, dobry, jaki mi ta dobry! — odezwał: się już pijany Cepiak. — Za lada głupstwo — zaraz: kara! Koń trochę więcej wózków pociągnął, zaraz! „płać karę“, bo u niego zwierzę ważniejsze niż człowiek?
— A ja może sprawiedliwie zapłacił?! — krzyczał Woźniak. — Dla tego, żem przy dźwiganiu kloca mógł dostać ruptury. Dyabli mu do mojej ruptury! Dostanę to moja rzecz, a jemu zasię do tego!
— A nie „zasię“, bo jest człowiek uczciwy i pamięta o ludziach. Zresztą karę ściąga nie dla siebie, tylko dla nas, do kasy brackiej — argumentował Maciej.
— Co tu gadać! moja krzywda z wszystkich największa — zawołał Jędrek.
— Czym mu kopalnię podpalił, czy co, żeby mnie jak psa zaraz wyganiał?! — Ja wam mówię ludzie strajk! — to jedyna na takich panków rada.