Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na otaczających go obliczach wyraz uszanowania dla przełożonego, ale i życzliwości zarazem i tej sympatyi, którą się ma dla duszy bratniej i pokrewnej. Dziś uniżoność i czołobitność były większe może niż poprzednio, ale dawny wyraz znikł zupełnie, a natomiast coraz częściej spostrzedz się dawał pewien rodzaj sarkazmu, który najwidoczniejszym był na pełnem inteligencyi obliczu Grzeli.
Czyżby i Grzela także miał mu co do zarzucenia?
Pochylony nad obliczeniami, które co wieczór zestawiał, puścił wodze złym myślom, dręczącym go od dłuższego już czasu. Głowę wsparł na dłoni i zapomniawszy zupełnie o zaczętej robocie siedział, jak posąg nieruchomy. Czuł, że zaczyna go coraz częściej nawiedzać ta hydra stugłowa, ten krab wstrętny, który znienacka zapuszcza ssawki swe zabójcze w serce i duszę człowieka, co najpotężniejszą wolę, najszlachetniejsze zamiary w niwecz obrócić potrafi, a nazywa się — zwątpieniem.
— Przecież ja tu dla nich pracuję, dla nich jedynie wyrzekłem się wszystkiego i oni mnie koniecznie zrozumieć powinni! — powtarzał w duchu.
Z odrętwienia zbudził go niezwykły o tej porze gwar, który aż do jego samotnego na wzgórzu doleciał mieszkania.
Spojrzał przez okno i zauważył, że gospoda „Pod kilofem“, w której zbierali się górnicy, była rzęsiście oświetlona, gwar więc i krzyki stamtąd pochodzić musiały.
— Czemuż to oni jeszcze do tak późna i taką gromadą ucztują? — myślał — prawda, dziś po wypłacie, na zarobki się narzeka, ale dla szynkarza zawsze się jeszcze dosyć grosza znajdzie.