Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

marli poprostu z głodu, albo szli szukać zarobku po za granicami kraju, albo rzucali ziemię macochę, która ich żywić nie chciała i zebrawszy z trudem grosz ostatni na daleką wędrówkę potrzebny, żegnali na zawsze z krwawiącem się z bólu i tęsknoty sercem rodzinne strony, by za morzem znaleźć już nie lepszą dolę, bo na zdobycie wymarzonego szczęścia wielu z nich sił żywotnych czuło w sobie za mało, — lecz by mieć przynajmniej chleb pewny dla siebie i rodziny.
Taki był stan rzeczy, gdy on objął Horsko. I on ich przecież z tego wydźwignął. On staraniem, pracą gorliwą, przechodzącą czasem siły i odporność ludzkiego organizmu i tym zapałem ogromnym dla tak ukochanej przez siebie sprawy doprowadził do tego, że mogą dalej pozostać na drogiej ziemi ojców, bez której nie ma życia, tylko ból, tęsknota i rozpacz! Więc, jeżeli nie na wdzięczność, to przynajmniej na uznanie, na zrozumienie celu, dla którego pracował, liczyć miał prawo.
Zmiana w usposobieniu robotników dotykała go tem mocniej, że on się zżył z nimi jak z rodziną jedną. Uważał tych maluczkich duchem za dzieci swoje, z któremi łączyło go tyle nici serdecznych. Znał ich wady nie małe, ale i zalety znał wielkie i wiedział, że to jest materyał, z którego najwspanialszy gmach zbudować może człowiek, gdy się do dzieła wziąć umie, gdy ich dla dobrej sprawy zjednać potrafi i gdy pójść za nim zechcą gromadą. Więc bolało go mocno, że się te nici serdeczne z niewiadomej przyczyny naprężać i rwać zaczynają.
Dawniej, gdy zjawiwszy się w pośród nich przed rozpoczęciem szychty o rannej godzinie witał zgromadzonych słowami: Szczęść Boże! — spostrzegał