Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

soką. Zajmowała go natomiast myśl inna: ażeby skromny poziom płac robotniczych podwyższyć co rychlej.
Chcąc przeważną część robotników wyrwać z rąk niesumiennych kramarzy wyzyskiwaczy, założył stowarzyszenie spożywcze, gdzie sprowadzał towary z najwłaściwszego źródła i sam się tem wszystkiem zajmował. A nie łatwe to do spełnienia zadanie, gdy kopalnia liczy przeszło kilkuset robotników. Ale dla energii, dla silnej woli Karwickiego nic zbyt trudnem nie było. Wkrótce stał się prawdziwym ojcem tej całej wielkiej górniczej rodziny. Znał nie tylko każdego swego robotnika, ale znał także jego żonę i dzieci, ich sposób życia, ich wady i zalety. Jak dobry ojciec musiał także surowo karać krnąbrnych i opieszałych w robocie, bo oczywiście wiedział o tem doskonale, że wszelka pobłażliwość pod tym względem, że tak zwana „dobroć fałszywa“, która jest tylko maską braku energii i choroby woli, prędzej czy później skończyć się musi: anarchią, bezrządem, rozkładem, wyzyskiem ze strony tych ludzi chytrych, przebiegłych, tych wilków w owczej skórze, którzy tę pseudo-dobroć dyrektora, będącą w rzeczywistości tylko słabością, z krzywdą tych, co prostą iść zwykli drogą, na swoją korzyść wyeksploatować potrafią. Karwicki nie był nigdy pobłażliwym dla opieszałych w robocie, dla próżniaków i zazwyczaj pijaków, no i w tej sferze naturalnie nie spodziewał się mieć przyjaciół. Ale na resztę, na tę lepszą resztę, liczył zupełnie; wiedział, że tak jak on przylgnął do nich tem gorąco miłującem lud sercem i oni także kochać go muszą, wierzył najzupełniej we wzajemność tych dusz prostych, nieskażonych, i wierzył w to, że oni bądź co bądź musieli zdać sobie z tego sprawę: czego on pragnie, i że on dla nich