Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rykańskiego i dopiéro po długich naleganiach na dzisiejszy go zamienił.
Starał się także dzisiejszemu pojedynkowi nadać jak najwięcéj groźnego uroku. Opowiadał, jak przed miesiącem jakiś Węgier spadł ze skały w przepaść i tak zniknął cały razem z nazwiskiem swojém, że dotąd nic o nim nie słychać! Mówił także iż raz w Szwajcaryi widział na własne oczy, jak pewien turysta spadał z góry na dół w sposób okropny. Najprzód leciała jego głowa, potém jedna ręka, po ręce noga, a w końcu sam tułów!... Przytém tryskała krew do góry jak z fontanny, a szmaty z podartéj odzieży latały w powietrzu!
Opowiadania stryjaszka sprawiały na pani Scholastyce silne wrażenie. Nerwowa kobieta widziała to już wszystko żywcem przed sobą! Zakrywała oczy i od czasu do czasu wydawała okrzyk przytłumiony!
Drożynka pięła się coraz wyżéj, konie szły bardzo wolno. Górale podtrzymywali i popychali wózek, który kołysał się to na jedną, to na drugą stronę. A po jednéj stronie była stroma, niebotyczna skała, a po drugiéj przepaść bezdenna!
Pani Scholastyka zamykała oczy, i słabo się jéj robiło na widok jednéj i drugiéj strony!... Twarz jéj bladła, usta ściskały się kurczowo.
Droga stawała się coraz węższą i coraz spadzistszą. Wreszcie zatrzymała się przed ścianą kamienną. Tu trzeba było wysiąść i daléj iść piechotą.
Stryjaszek podał rękę pani Scholastyce, ale góral-przewodnik zaprotestował przeciw takiéj galanteryi. Orzekł, że tutaj tylko przewodnik ma prawo podawać