Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rękę, bo inaczéj zacne towarzystwo może się zmniejszyć o kilka głów, które na dnie jakiéj przepaści dopiéro się wzajem odszukają...
Pani Scholastyka uczuła dreszcz na te słowa, chwyciła z całą siłą za brudną rękę górala. Euzebię prowadził pan Melchior, któremu górale ten szczególny przywiléj odstąpili. Daléj ze swymi pośrednikami szedł smutny i już naprzód znużony pan Idzi, a na samym tyle kroczył pan Juljan ze swoim kolegą i gospodarzem.
Ścieżka wiła się pod stromą górę. Pod nogami otwierała się przepaść bezdenna, a przewodnicy prosili i zaklinali turystów, aby w tę przepaść nie patrzali, bo inaczéj ogarnie ich strach, opuszczą siły i odwaga, a co najgorsza, człowiek mający ciągłe taki straszny widok przed sobą, staje się w końcu tak obojętnym na życie, że go już wtedy nic nie cieszy.
Górale mówili to z doświadczenia, a pan Melchior potwierdzał ich słowa i do wytrwałości zachęcał.
Coraz wyżéj trzeba się było drapać, a ścieżka wiła się coraz stromiéj. Do tego grunt był miękki, zasiany kamieniami. Potrącony nogą taki kamień, staczał się z łoskotem na dół i mógł bardzo łatwo potrzaskać głowy tym którzy szli w tyle. Dla tego co chwila nawoływali górale do ostrożności, a każde takie nawoływanie ścinało krew pani Scholastyki i twarz jéj trupią oblekało bladością.
Ona nie tak wyobrażała sobie tę romantyczną wyprawę, a teraz nie mogła się już cofnąć.
Wreszcze po kilkogodzinnym marszu, dobiło towarzystwo do ściany jednego z wyższych wierchów tatrzańskich i zatrzymało się na wystającéj poziomo skale. Był