Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto jesteś, gadaj! — powtórzył żyd tak czystym polskim akcentem i tak jakoś po polsku przyłożył rękę do szabli, że bednarz mimo to, iż był prawym katolikiem, zgiął się we dwoje i żyda za kolana ułapił.
— Sławetny i wielmożny panie — bełkotał w strachu — ja jestem Mateusz Piróg, bednarz z profesyi, obywatel tego miasteczka, który ot tak wyszedłszy z domu, bo mam złą żonkę, i aby jéj pasyi nie dać powodu... wyszedłem ot tak dla świeżego powietrza...
Żyd zaśmiał się głośnym, szczeropolskim śmiechem, aż mu siwa broda z jednéj szczęki oderwała się. Bednarz prosił w duchu Boga, aby się ziemia pod nim rozstąpiła, ale ziemia była twardą jak opoka, musiał stać i oko w oko patrzeć na tajemniczego żyda.
— Nie po katolicku kłamiesz. Mateuszu Pirogu — zawołał śród śmiechu nieznajomy, poprawiając fałszywéj brody — ty o tym czasie tu w tym parowie... oho-ho! ptaszku, nie wywiniesz się z łapki...
Bednarz poskrobał się w łysinę, aby jaki szczęśliwy koncept z niéj wydobyć i rzekł po chwili:
— Znają mnie tu wszyscy ludzie, byłem przez dwa lata podcechmistrzem, ożeniłem się po raz drugi z Małgorzatą, rodzoną siostrą byłego naszego cechmistrza sławetnego Mikołaja Kryłosa, który ma dwa domy w samem mieście i jest najgrubszym obywatelem miasteczka...
— Oho-ho! — zaśmiał się znowu nieznajomy i sięgnął ręką pod kaftan, gdzie była duża zakrzywiona szabla.
— Zna mnie nawet ojciec gospodyni z pod Opatrzności w Jarosławiu — mówił daléj bednarz — robiłem dla niego na wino trzy beczki z suchéj dębiny i napuszcza-