Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyj oddech nie zatruje powietrza. Sami jesteśmy w ciszy wielkiej, w niezmierzonych przestworach nieśmiertelnej myśli i nieśmiertelnego uczucia. O niechże ona czuje, jak tu jest dobrze!
Bądź pozdrowiona, luba moja, wszystkiemi potęgami mej duszy: temi, któremi cierpię, i temi, co szczęście odczuwają! Gdy cię nieszczęście jakie zaboli, moją dłoń przyłóż do głowy i pomyśl: „Sama nie mogę cierpieć: byłbyś zazdrosny!“ Jeżeli szczęścia doznasz, to mi je powierz, abym twem szczęściem był także szczęśliwy.
Ach, pragnąłbym być myślą twej głowy, uczuciem w piersi twojej, snem na powiece, uśmiechem na ustach! Chciałbym się wedrzeć w tę kryjówkę duszy, skąd wybiegają marzenia twoje, a wtedy podpowiadałbym ci szczęście jedynie, wtedy ci hymn swój wyśpiewałbym.
Musisz czuć, jak szczere są te moje wyznania, rozumieć, że one mi z duszy płyną tak prosto, iż jedna chwila namysłu potoku uczuć nie wstrzymuje. Natchnęłaś mię przecież, dałaś mi swe błogosławieństwo, które się lało na mnie, jak w czasie burzy błyskawica z niebios na ziemię; wnikało we mnie tak, jak wnika wiosenne słońce w ziemię spragnioną ciepła, wysuszoną przez zimowe