Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mrozy i wichry. Ztąd to pochodzi, że miewam uroczyste chwile, w których pierś moja jest natchnień pełna. Jak się to staje i dlaczego, nie pojmuję rozumem; ale odczuwam ową chwilę, dzieło twoje.
Chciałbym z nią przebywać w takim świecie, którybym dla nas obojga ja sam stworzył. Pragnienia nieraz mię przenoszą w ten świat zbudowany według mej własnej fantazji. Na kolumny biorę olbrzymie złomy marmurów, ażeby sklepienie niebios podparły. U gzymsów jednych kolumn lasy sosen, jodeł i świerków byłyby ozdobami, u innych — bory buków, lip, brzóz, dębów. Ocean olbrzymią falą biłby o zręby tej wyspy szczęścia! Czy słyszysz, jak w górze szumią te nasze gaje, a miljon ptaków gwarem pieśni nas wita? A wieczorami ta górna muzyka cichnie; słychać szmer strumieni, huk wodospadów. Czasem w nocy morze się zerwie i świat nasz swym rykiem zatrwoży. Nie lękaj się, luba, jesteśmy razem!... Patrz, widmo mgły sunie po ziemi, niby marzenie poety! Muzyka świerszczów podzwania. Rosa stroi murawę w brylanty, w których się niebo przegląda. Co za wspaniałe światła płoną w tym naszym gmachu! Wszystkie gwiazdozbiory. Czoło twoje cudnie posrebrza promień księżyca; urocza gwiazda już szmaragdem, już