Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

noszę. Zdaje mi się nieraz, że myśli z oczu mych wychodzą, a na końcu każdego promienia ją wtedy widzę — szlachetną, nietykalną, dobrą, wielką i cudownie piękną.
O moja droga Psyche, podaj mi swą rękę i weź mię za swego towarzysza, jak ja cię biorę!... Przecież po za światem tym zwykłym, ludzkim, warto coś jeszcze posiadać; po za światem wąskim, małym, dobrze mieć niebo, ideę, bóstwo. Bądź-że mem niebem, ideą, bóstwem! Bądź-że mą gwiazdą podczas burzy w noc ciemną, pogodnem słońcem w czasie dnia!
Widzę ją nieustannie przed sobą: oto mię słucha, znów mówi do mnie, milczy, uśmiecha się, wzdycha strapiona. Jest przy mnie, sama wybrała sobie to miejsce, patrzy w moje oczy. Codziennie „dzień dobry“ i „dobra noc“ jej mówię. Tkwi w mej myśli, panuje w uczuciach.
Siły czynne wytwarza we mnie i rozkazuje im pracować; na jej skinienie moje dążności, pragnienia się rodzą, czegobym bez niej nie posiadał. Żyję z tą kochanką, niby ze świętą tajemnicą, zdala od zgiełku wrzaskliwego świata. Nikt mi jej odebrać nie jest w stanie, nikt tego kochania wzbronić nie jest mocen. Nas dwoje tylko przebywa w swojej własnej atmosferze, gdzie nam ni-