Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

WIELKI DZIENNIKARZ: Wszystkiego pani się może spodziewać, wszystkiego! To tylko rzecz woli pani!
AMA: Dziękuję panu.
WIELKI DZIENNIKARZ: Jeszcze nie ma za co… Poczekajmy trochę. Albo — wie pani, mam ideę!
AMA: Ciekawam!
WIELKI DZIENNIKARZ: Ułożymy ten fejleton razem.
AMA: …?
WIELKI DZIENNIKARZ: Rzecz bardzo prosta. Zejdziemy się, omówimy pewne szczegóły…
AMA: Ja… bo… (chce wstać).
WIELKI DZIENNIKARZ: Pani droga… Przecie pani będzie jutro w Salonie obrazów… Tak około drugiej — prawda? Ruch wówczas nieduży, można powiedzieć: żaden, można będzie więc swobodnie…omówić ten fejleton.
AMA (wstaje): Chodźmy do gości, panie.
WIELKI DZIENNIKARZ (całuje ją w rękę): Więc jutro, pani droga. Uszczęśliwi pani dwóch ludzi! (Przechylony ku niej szepce; wchodzą do salonu).
ALFRED (wychodzi z za szafy, kilka kroków za nimi. Staje z rękopisem w ręku, opiera głowę o szafę, ociera czoło. Otwiera okno za biurkiem, wychylając się, wciąga głęboko powietrze).