Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

DZIENNIKARZ I.: Stary to potrafi! Hoho, już ja go znam!
ALFRED: Żartujcie zdrowo, ale bodaj na chwile seryo… Sądzicie doprawdy, że kasa nie dopisze?
WIELKI DZIENNIKARZ: Tak źle, czy tak dobrze nie będzie.
ALFRED: Tak dobrze?
WIELKI DZIENNIKARZ: Jak kto chce. Pan wie: sztuki można dzielić na dobre, a te nie mogą mieć powodzenia, i na kiepskie, a te dają kasę pełną.
ALFRED: Moja zaś?
WIELKI DZIENNIKARZ: Woli pan sukces w historyi literatury, czy w kasie?
ALFRED: Doprawdy…
WIELKI DZIENNIKARZ: Tylko bez przesądów, kolego szanowny! Podziwiać, podziwiać! Jesteśmy przecie entre–nous… Wyrośliśmy z pieluchów dziecięcych, aby wierzyć w arcydzieła, absoluty, nieśmiertelności etc. Chciał pan powetować klęskę swoją z przed dwóch lat, zrobić kasę, zapanować nad czeredą — udało się znakomicie.
ALFRED: Ta-ak pan sądzi?
MIROSZ: Nie udawajże naiwnego, Alfred! Przecie sam wiesz dobrze, że w pierwszem twem sztuczydle było więcej fantazyi, śmiałości, idei, niż dzisiaj.