Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ALFRED (oszołomiony): U was bo nie wiadomo, kiedy mówicie seryo, a kiedy żartujecie.
MIROSZ: My chyba zbyt dobrze się znamy, by grać komedyę.
SWARA: I na coby się przydała, hehe! Jam i tak stracony — na swój sposób, a tyś stracony — na swój sposób!
DZIENNIKARZ I.: Z dwojga złego wolę ja już sposób, jaki pan Alfred obrał!
MIROSZ: Tylko słuchaj, Alf. Jak po raz drugi zechcesz napisać taki spektakl, to wprzódy ze mną wybierz kostyumy, akcesorya, dekoracye, potem do tego dopisz sobie jakiś tam tekst. Zobaczysz, już ja ci obmyślę kolorki i kawały, że naród plackiem padnie!
ALFRED: Ej, bo z wami…!!
AMA (na progu salonu): Panowie, panowie! Kto widział tak się odosabniać! Tam całe towarzystwo…
WIELKI DZIENNIKARZ: Zaklęcie niepotrzebne. Wystarczy, że pani tam jest.
DZIENNIKARZ I. (do Mirosza): Najartystyczniejszy kawał (wskazuje na Amę), jaki się Alfredowi udał.
MIROSZ: Już to dawno oceniłem.

[Wszyscy za Amą].

ALFRED (zostaje sam. Patrzy dokoła, jak człowiek, budzący się ze snu).
STARZECKI (wchodzi z przedpokoju. Mocno