Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ALFRED: Wiecie przecie, dopiero w ostatniej chwili…
SWARA: Gdybyś mi treść był przysłał! Przecie w „Narodowym" fejleton byłby redaktor przepuścił!
AMA: Alf nie pozwolił, bym papę bodaj raz o to poprosiła!
ALFRED: Że ja też mogłem być tak głupi, tak głupi! Że ja też przypuszczałem, że można iść przebojem…
BODEŃCZYK: Czy nie sądzicie, że gdyby była inna obsada… gdyby np. rolę główną była grała Felka…?
AMA (zrywa się): Co, ta osoba w sztuce Fredzia? Pisał coś o tem dyrektor, ale ja za nic w świecie!
ALFRED: Moja kochana, trzeba będzie tę kwestyę z całkiem innego stanowiska traktować. Tylko z artystycznego! Tylko!
STARZECKI (wchodzi bez zapukania. — Inny, niż zwykle. Serdeczny, dobroduszny, trochę nawet jowialny): Dobry wieczór! dobry wieczór!

[Konsternacya].

Tylko przeczuciem dobrem wiedziony, trafiłem do was. Jakże się macie? (Całuje Amę w czoło. — Przed Alfredem): I co, nie przywitamy się, panie zięciu?
ALFRED: Jeśli ma być dopełniona miara moich upokorzeń…