Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SWARA: Mieszczuchy, bydło! Ale nawet kilku młodych, którym próbowałem tłumaczyć…
MIROSZ (nie daje mu kończyć): Swoją drogą, przyznam ci się, Alf, ze cała rzecz była aranżowana po waryacku! Kto widział tak wystawiać premierę?
ALFRED: Oczywiście, wszystkiemu jam winien. Nietylko, żem kiepską sztukę napisał, ale że i maszynista był niedołężny i perukarz peruki porobił obrzydliwe — wszystko to moja wina!
MIROSZ: No, gdybyś mnie był oddał stronę malarską… transfiguracya w drugim akcie całkiem inne byłaby zrobiła wrażenie.
ALFRED: Prawda, tu nie mają o tych rzeczach pojęcia! Pamiętasz, Ama, jak takie rzeczy robią w Paryżu?
MIROSZ: Wogóle całe wzięcie się do rzeczy! Przecie sztuka wcale nie była przygotowana. Wiecie, moje kicze nie są przecie najgorsze, gadajcie, co chcecie: czuję, co bazgrzę — ale gdziebym miał dziesiątą część tego powodzenia, które ostatecznie zaczynam mieć, gdyby nie stosunki towarzyskie, a przedewszystkiem z prasą! Świństwo to, ale wszystko daruję sobie, póki w samej sztuce nie robię świństw. A ty, coś tutaj wszystkim sadła za skórę ponalewał i we wszystkich redakcyach masz wrogów — tyś nie zadał sobie najmniejszej fatygi…