Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

MIROSZ: No, przecie nie skończy się dzień na głupstwach!
SAGAN: A jaka marka? Niech-no pan pokaże.
ALFRED: Tylko kieliszków nie mogłem już więcej… (Wyciąga z kieszeni dwa kieliszki).
MIROSZ: Nie szkodzi, nie szkodzi… (Bierze z umywalni szklankę).}} Mnie to wystarczy.
SWARA: A ja to chyba z butelczyny.
SAGAN (do Swary): Przepraszam pana, kto widział!
MIROSZ: Ergo bibamus!
ALFRED: Pijmy! Taki dzisiaj dzień dziwny… A przedewszystkiem (do Bodeńczyka) te przejścia z tobą…
BODEŃCZYK: Aż przejścia?
ALFRED: Nie wiesz nawet, jak taka rozmowa… Wpadam na same dno zwątpienia, tom znowu poprostu wniebowzięty.
MIROSZ: Wniebowziętyś? ergo bibamus!(Nalewa).
ALFRED: Byłem już zupełnie zdesperowany, czy ze mnie coś będzie, teraz znowu czuję taką pełnię, moc, siłę do wielkich rzeczy…
MIROSZ: Do wielkich rzeczy? Ergo bibamus! (Nalewa).
SWARA: Wszyscy jesteśmy do wielkich rzeczy! My trupy chodzące, my dzieci nocy i gwiazd złowieszczych…