Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nauczycielką miałam zostać! Ale co tu gadać… Teraz… teraz… tak mi dobrze!
ALFRED: I będzie ci dobrze, będzie! Zobaczysz, Feluś!
SAGAN: Spodziewam się, że wam będzie dobrze! (Wybucha śmiechem).
MIROSZ (podnosi się, ciągle zły): Zdaje się, że my tu jesteśmy zbyteczni, panowie.
ALFRED: Cóż znowu… Przepraszam was bardzo… Moi drodzy…
MIROSZ: Walmy lepiej do knajpy! Tam przynajmniej gardła przepłuczemy!
ALFRED: Ty jeszcze się gniewasz, stary? No, dajże pokój… Ja… Zaraz, poczekajcie! Mam ideę! Tam, wiecie, wielkie przygotowania świąteczne… (Cicho i na palcach wchodzi do drugiego pokoju).
FELKA (ciekawie zagląda przez drzwi uchylone).
MIROSZ: A huś stąd, kurko, bo zobaczą i… (Znak wyrzucenia).
BODEŃCZYK (ostro): Jeszcze jedno takie słowo, Mirosz, a ciebie… (Tensam gest).
FELKA (do Bodeńczyka): Pan jest dobry… (Uciekając ode drzwi, siada koło niego, jakby szukała ochrony).
BODEŃCZYK (Nagle zażenowany, odsuwa się, jąka). Ja, proszę pani… Pani zbyt łaskawa…
ALFRED (wraca, z pod surduta wyciąga dwie butelki). Heureka, dobra nasza!