Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SWARA: Tylko tego bezeceństwa mi tu nie wymawiać! Ostrzegam!
MIROSZ (wskazując na eleganta): A to — jegomość Sagam–Saganowicz, jeden z najmądrzejszych ludzi w Polsce, bo ma pieniądze!
SAGAN–SAGANOWICZ: Boki zrywać, jak Boa kocham!
MIROSZ (do Alfreda i Felki): Jużeście się naciaćkali, co? Teraz mnie przynajmniej podziękujcie za tę frajdę. Musisz bo wiedzieć, że cały ten bal kostyumowy, to moja idea! Dobra?
ALFRED: Pierwszy pomysł artystyczny, który ci się udał!
MIROSZ: No, zato (Obejmuje Felkę, chce pocałować).
ALFRED (odtrąca go gwałtownie): Ani mi się waż!
FELKA (równocześnie): Daj mi spokój!
MIROSZ: A to mi się podoba! nowe hece! Moja dziewczyna, moja modelka!!
ALFRED: Teraz my do siebie należymy i o tem co było — zapomnij! Ja tam o przeszłość nie pytam, ja mam przeszłość sto razy gorszą, niż ta… ofiara losu…
MIROSZ: Ofiara! hahahaha!
BODEŃCZYK (odciąga go): Nie bądź–że parobkiem, ty!
MIROSZ: Jak to znać, że człowiek wszedł do dobrego towarzystwa, do mieszczaństwa…