Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przecie na święta pieczemy! Przytem te kurczęta… Jak nie dopilnuję Kasi…
ALFRED: A niechże mi mama da spokój ze Starzecką, Kasią i innemi kurczętami! Jeszcze czego! Niezadługo mama mi każe chodzić na wasze fiksy, albo asystować wam w kościele!
RADCZYNI: A myślisz, że nie byłoby ładnie?
ALFRED: Chyba bym się wściekł!
RADCZYNI: Mój Fredziu, moje dziecko, nie bądźże taki niepoczciwy. Widzisz, dziewczyna taka miła, tak dobrze ułożona i przychodzi tutaj — no, ja przecież matka! Trochę serca dla niej, trochę ciepła!
ALFRED (delikatnie bierze matkę w pół i prowadzi ku drzwiom): Do kurcząt niech mama ją prowadzi! Będzie miała ciepło i serduszko niejednego kogutka! (Przy drzwiach): A niema to mama trochę drobnych?
RADCZYNI: To do dawania pieniędzy jestem matka, a jak cię o coś proszę…
ALFRED: Droga, kochana! złota, kiedy mi zupełnie wystarczają kurczęta mamine, na co mi jeszcze tamto… No, moja musiu!
RADCZYNI (wśród irytacyi i jego pieszczot): No, masz, masz, po raz ostatni. To z wydatków na święta… Boże mój, żeby mi tylko nie zabrakło.
ALFRED (zagląda do pugilaresu i wyjmuje resztę).