Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

RADCA: Raczysz być innego zdania… Ale to ci powiadam: Jak mamy się rozchodzić — to we wszystkiem! Rozumiesz? Ani myślę dłużej być twoim kasyerem!
ALFRED: Mogłem się spodziewać tego argumentu!
RADCA: Zacznij pracować, zarabiać, wtenczas będę cię uważał za człowieka, z którym się dyskutuje! To niesłychane! Człowiek w tym wieku! (W najwyższej irytacyi odchodzi. Od progu): To niesłychane! (Zatrzaskuje drzwi za sobą).
ALFRED (chwilę zadumany, potem śmieje się do siebie i trzaska w palce): Ależ to heca! (Chodzi trochę i znowu staje przy biurku).
RADCZYNI (wchodzi — dobroduszna, poczciwa, mimo bogatej toalety ślady zamiłowań i zajęć kuchennych — spieszno, szeptem): Fredziu!
ALFRED: A, mama! Co znowu!
RADCZYNI: Bardzoś zajęty?
ALFRED: Bardzo, bardzo…
RADCZYNI: Bo widzisz, przyszła panna Starzecka.
ALFRED: Co, córka „Dziennika Narodowego“?
RADCZYNI: Możebyś na chwilę przyszedł do salonu?
ALFRED: Ja, tę gęś emablować?
RADCZYNI: Tak, wiesz, jestem zajęta…