Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tywał niejedno spojrzenie brzemienne ciekawością z domieszką nabożnego strachu.
Wtedy jeszcze bardziej zacinał się w oporze i poprzysięgał sobie, że na przyszłość podwoi czujność. Niewątpliwie najskuteczniejszym środkiem był wyjazd do innej miejscowości, gdzie byłby osobistością mniej znaną. Lecz na to Gniewosz nie mógł się zdecydować. Przykuwały go do miejsca grób i dom Krystyny. Wycieczki na cmentarz i przechadzki po Leśnej były czemś nieodzownem, weszły w krew i stały się „drugą naturą“. Nie wyobrażał sobie życia bez nich. Głęboki liryzm wiązał duszę marzyciela z dziedziną wspomnień i pamiątek.
W któreś jesienne popołudnie zauważył, że nie jest jedynym miłośnikiem spacerów po samotnej ulicy. Chodnikiem po przeciwnej stronie jezdni przechadzała się młoda, jasnowłosa dziewczyna w żałobnej sukience. Obecność jej rozdrażniła go.
— Pewnie jakaś miłosna schadzka — pomyślał, obrzucając ją niechętnem spojrzeniem. — Nie mogła też wybrać sobie innego miejsca!
Rendez-vous — na ulicy Leśnej uważał za profanację. Lecz zaintrygowała go twarz jej szlachetna, poważna, nacechowana smutkiem. Postanowił sprawdzić swój domysł