Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coś z nich może udzielić się temu, który wchodzi w ich zasiąg.
— Co za przesądy! — burknął po angielsku Peterson.
Huanako popatrzył z surową uwagą i nic nie odpowiedział. Lecz odtąd obaj biali omijali głęboko na szczecinie trawy rysujące się projekcje menhirów.
Pod zachód zeszli ze wzgórza posągów ku ruinom świątyni. Miała kształt piramidy ściętej. Z czterech jej stron odpowiadających czterem stronom świata prowadziły kamienne schody ku ołtarzowi na szczycie. Obok sterczały resztki marmurowego krużganka z dachem podpieranym przez poczwarne karjatydy.
— Dawna świątynia Słońca — wskazał na piramidę Huanako.
— Przypomina podobne budowle w kraju faraonów i niedawno odgrzebane na przylądku Jukatan w Ameryce środkowej — rzekł Atahualpa.
— Czy oglądałeś je własnemi oczyma, mój synu? — zapytał z zainteresowaniem starzec.
— Pierwsze, egipskie znam tylko z rycin, natomiast drugie wznoszące się do dziś dnia na ziemi dawnych Tolteków widziałem na własne oczy.