Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zeszli ku krużgankowi. Opodal gwarzył już obóz Itonganów. Na widok zbliżających się dostojników mnóstwo mężczyzn i kobiet wybiegło z namiotów na powitanie i na znak czci zatrzymało się w pewnem oddaleniu od ruin.
— Tu, w tym przedsionku — tłumaczył Huanako — kapłani Słońca przywdziewali liturgiczne szaty przed składaniem ofiar na ołtarzu bóstwa. Tu, w tej na pół rozwalonej dziś skrytce była ich szatnia.
Istotnie portyk od strony wschodniej był zamknięty dwiema ściankami tworzącemi rodzaj zakrystji. Dochowały się nawet szczątki marmurowego fotelu opartego grzbietem o ścianę.
Czandaura podszedł doń i usiadł. Przymknął oczy, światło wschodzącego naprzeciw z poza piramidy księżyca oświeciło twarz jego bladą, konwulsyjnie wykrzywioną. Atahualpa pochylił się ku niemu zaniepokojony.
— Co tobie, John? Jesteś chory?
Król podniósł z trudem ociężałe powieki.
— Zdaje mi się, że wkrótce zapadnę w trans. A już myślałem, że życie czynne, które tu prowadzę uwolni mnie od tych nienawistnych mi stanów. Niestety! Nie tak to