Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednakże dziwna to słabość, mówił dalej po krótkim przestanku; dziwna ze swojemi widzeniami; gdyż wszystko prawie pamiętam o czem podczas gorączki marzę, a niektóre przywidzenia zostawiają po sobie szczególniejsze wrażenie. Jedno z takich widzeń miałem właśnie dzisiejszej nocy. Służący, który mię dogląda, myśląc zapewne, że usnąłem, wyszedł, zamknąwszy drzwi dobrze. Słyszałem to wszystko, bo tylko marzyłem snem gorączki. Wkrótce zdało mi się, że ktoś wchodzi, otworzyłem oczy i postrzegłem w istoście kogoś idącego ku mnie. Zdawało się, że nie było w nim nic nadzwyczajnego; z ubioru i całej postawy wyglądał jak zwykły góral; mimo to uczułem niepojętą jakąś trwogę, coś podobnego do owej trwogi dziecka, który ma odebrać karę z rąk groźnych, a jednak najmilszych, trwogę całkiem dziecinną przed chłostą ojca. Prawda i to, że gość mój miał wyraz nieugiętej surowości, zresztą niewypowiedzianie piękny, odblaskiem pewnej wewnętrznej potęgi. Zbliżywszy się do łóżka, powitał mnie najprzód słowami: — Niech będzie pochwalony! — A gdy nic na to nie odpowiedziałem, wziął mnie za rękę i rzekł: — Mój synu, tobie źle. — Te wyrazy tchnęły najczulszą dobrocią, ośmieliły mię, przeto odpowiedziałem: — Ale może być dobrze.