Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

takie okropności, jak parę i siarkę, na powierzchni ziemi, musimy uwierzyć, że dziesięć razy gorsze rzeczy, ukryte przed naszym wzrokiem, przeznaczone są dla bezbożników!
Okrążyliśmy górę; wysiadłem i szedłem obok Toma, który powiedział mi półgłosem:
— Szkoda było ich tu przywozić, chyba po to, żeby przyrównywali ten kraj do piekła. Ja myślę, że i Chicago nie więcej warte...
Wjechaliśmy w gęste zarośla jodłowe, w których droga kręciła się wężykowato, a koła sunęły cicho na warstwie odwiecznej pleśni. Oprócz nas, wszystko w tym lesie było martwe i tylko rzeka szemrała gdzieś gniewnie po prawej stronie. Jechaliśmy tak parę mil, dopóki Tom nie objaśnił nas, że trzeba wysiąść i obejrzeć wodospad. Wyszedłszy z lasu, potknęliśmy się prawie o skałę, wznoszącą się nad wzburzoną rzeką i powróciliśmy co tchu, domagając się nowych cudów. Gdyby rzeka płynęła pod górę, może bylibyśmy zaszczycili ją zwróceniem uwagi, ale to był tylko wodospad, a doprawdy, że już nie pamiętam, zimnej, czy gorącej wody? Płynie tu także potok, zwany Ognistą rzeką. Zasilają go dopływy różnych gejzerów i jeziorek — wrząca, umarła rzeka, w której nie mogą żyć ryby. Przejeżdżaliśmy przez nią kilkanaście razy w ciągu dnia...
Potem słońce zaczęło się zniżać, czuć było przymrozek w powietrzu; wyjechaliśmy z lasu na otwartą przestrzeń i dojechali do nędznej budy, jeszcze nędzniejszej, niż poprzednia, a w tej budzie, po przejechaniu czterdziestu mil, mieliśmy zjeść objad i nocować. O pół mili ztamtąd, nad brzegiem Ognistej rze-