Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki, stała „chata bobrów,“ a opowiadano też o niedźwiedziach i innych rozkosznych zwierzętach, przebywających w lasach na górze po za hotelem.
W chłodny, spokojny wieczór poszedłem nad rzekę i zastałem tam cały stos świeżo naciętych kawałków drzewa i gałęzi. Bobry pracują tak, jakby się posługiwały nożycami i kilka cięć wystarcza do zapełnienia kilkocalowego dołu. Po za wodą, na odległym brzegu, jaśniało białością nowego budulcu domostwo bobrów, stos gałęzi obdartych z kory. Mieszkańcy jego zbudowali tamę poniżej strumienia, i utworzyło się skutkiem tego małe jeziorko. Pytanie tylko, czy bobry wyjdą na przechadzkę, zanim się zrobi zanadto ciemno, żeby je można dojrzeć? Wyszły — oby wszelkie powodzenia spłynęły na ich krótkie pyszczki! ukazały się — jak ukazują się cienie — i płynęły z wodą, nie poruszając łapką, ani ogonom. Było ich trzy. Jeden płynął dalej obejrzeć, w jakim stanie jest tama, dwa inne zaczęły szukać wieczerzy. Cichość poruszeń bobra, płynącego po wodzie, jest jeszcze bardziej zdumiewająca od cichych ruchów tygrysa w dżungli. Najbardziej wytężony słuch nie zdołałby pochwycić szmeru, pomimo, że zajadały rosnącą nad brzegiem roślinę, zwaną bobrową trawą. Ja, przykucnąwszy pomiędzy drzewem, przypatrywałem się pilnie; były nie dalej, jak o dziesięć kroków odemnie, i byłyby zjadały w spokoju wieczerzę, bylebym ich nie spłoszył. Rozkoszne, śliczne, kochane zwierzątka! Chciałem właśnie podpełznąć o krok bliżej, gdy nieznośna baba z Chicago ukazała się nad brzegiem z parasolką w ręce i narobiła wrzasku.