Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 164.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie jak spał zawieszony między niebem a ziemią w schronisku pod Jungfrau... spał... spał i spał, aż go zbudzono na drugi dzień, po dziesiątej. Zdawało mu się, że to sen, gdy nań zawołał dozorca:
— Wstawaj pan! Przyjechał sam prefekt okręgu! Musisz pan być nielada złoczyńcą, skoro fatygował się sam pan prefekt!
Nie był, coprawda, złoczyńcą, ale mógł wyglądać na coś podobnego, zważywszy, że spędził noc w wilgotnej, brudnej piwnicy i nie mógł, pobieżnie bodaj, umyć się, uczesać i uporządkować ubrania.
Przesłuchanie odbywało się w dawnej stajni zamkowej, przemienionej w salę sądową. Gdy Tartarin wszedł, ujrzał siedzących na ławie, pomiędzy żandarmami, swych towarzyszy, przelękłych i pobladłych. Uspokoił ich skinieniem głowy i stanął przed prefektem, uświadamiając sobie jak musi wyglądać w porównaniu z tym czarno ubranym eleganckim panem z jedwabistą, starannie utrzymaną brodą,
— Nazywasz się pan Maniłow, prawda? Poddany rosyjski? Popełniłeś pan zbrodnię polityczną w Petersburgu? Uciekłeś do Szwajcarji i dopuściłeś się tu morderstwa?
— Nie nazywam się tak i nie popełniłem nic złego w życiu! — zawołał. — To pomyłka!
— Milcz pan, albo każę ci zakneblować usta! — krzyknął ten sam oficer, który go tutaj przywiózł.
Prefekt powiedział spokojnie:
— Krótko i węzłowato... zaprzeczysz pan może i temu? Poznajesz pan tę linę?
Podał mu własną jego linę... Kroćset tysięcy... była to owa słynna lina, przerabiana stalą, sporządzona umyślnie dla niego w Awinjonie.
Spuścił głowę i powiedział ku zdumieniu delegatów: