Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie śpieszył się jednak wcale, prowadził do stajni pianą okryte konie, około których chodził z ojcowską pieczołowitością. Przywiązania do koni nabył zapewne w dzieciństwie, gdy wiódł te zwierzęta do pracy i dlatego wybrał służbę w kawaleryi.
— Wracamy z Monthois, przeszło dziesięć mil jednym tchem — rzekł podszedłszy — i Zefir chętnie coś przekąsi.
Zefirem nazywał się jego koń. On sam nic jeść nie chciał prócz, filiżanki kawy. Czekał na swego oficera, który znów czekał na cesarza. To może trwać pięć minut, a może i dwie godziny. Oficer kazał mu zaprowadzić konie w cień. A gdy Maurycy, zaciekawiony niezmiernie, począł go się wypytywać, machnął ręką:
— Nie wiem... zapewne jakieś wiadomości. Ma oddać jakieś papiery.
Rochas ze wzruszeniem przypatrywał się strzelcowi, którego mundur budził w nim wspomnienia afrykańskie.
— Hej, chłopcze, a gdzie ty tam byłeś?
— W Médéah, poruczniku.
W Médéah! i poczęli ze sobą rozmawiać z ożywieniem pomimo różnicy stopnia. Prosper przywykł do tego życia, do nieustannego czuwania ciągle na koniu, udając się na bitwę jak na polowanie, albo jak na wielką obławę na arabów. Miano jeden kocioł na sześciu ludzi, dzielono się na części; każda część stanowiła jakby rodzinę,