Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko sto tysięcy, oraz łatwością z jaką, Rochas obiecywał zgnieść prusaków między armią szatańską i armią w Metzu. Ale i jemu potrzebne były złudzenia! Dla czego bo nie mieć nadziei, kiedy przeszłość pełna chwały brzmiała mu ciągle w pamięci? Stara altana była tak wesoła, ze swym winogradem, z po za którego wyglądały jasne grona francuzkie, ozłocone przez słońce. Znowu miał ufność, podnoszącą swą głowę po nad głuchym smutkiem, jaki się w nim powoli nagromadził.
Przez jakiś czas ścigał oczami oficera strzelców afrykańskich, który w towarzystwie ordynansa, pędząc wyciągniętym kłusem, skrył się za rogiem ogrodu milczącego, w którym mieszkał cesarz. Później, gdy ordynans ukazał się sam i wstrzymał się z dwoma końmi przed drzwiami oberży, wyrwał mu się okrzyk zdziwienia.
— Prosper!.. — zawołał. — A ja myślałem, żeś ty w Metzu!...
Prosper pochodził z Remilly, gdzie był prostym parobkiem folwarcznym. Maurycy znał go, gdy był jeszcze dzieckiem, gdy przepędzał wakacye u wuja Fouchard. Wyciągnąwszy los, od trzech lat był w Afryce, gdy wojna wybuchła; wyglądał dobrze w swej kurtce jasno błękitnej, w szerokich spodniach czerwonych z lampasem błękitnym i pasem czerwonym, ze swą długą, suchą twarzą, budową zręczną i silną niezwykle.
— A to spotkanie!... pan Maurycy!