Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bliźniętom, chłopcu i dziewczynce, obojgu jasnowłosym, którym do pewnego stopnia zastępował matkę. Sadzał Henryetę na swem kolanie lewem, Maurycego na prawem i przez długie godziny opowiadał im heroiczne dzieje bitew.
Czasy mięszały się ze sobą, działo się to wszystko razem w straszliwem starciu wszystkich narodów. Anglicy, austryacy, prusacy, rosyanie — przesuwali się kolejno lub razem, zrzeszeni ze sobą, niewiedziano dlaczego zawsze pobici, raz ci, raz znów inni. Lecz w rezultacie wszyscy musieli być pobici, koniecznie pobici, w wylewie heroizmu gieniuszu, który zmiatał armie jak wióry. Raz, było to Marengo, klasyczna bitwa na płaszczyznie, z długiemi liniami uczenie rozwiniętemi, z mistrzowskim odwrotem w szachownicę, batalionami, milczącemi i spokojnemi pod ogniem, legendowa bitwa przegrana o godzinie trzeciej, wygrana o szóstej, w której sześciuset grenadyerów gwardyi konsularnej złamało nacisk całej jazdy austryackiej, gdzie Desaix pojawił się na to, by umrzeć i zmienić poczynającą się klęskę na zwycięztwo nieśmiertelne. To znowu, było to Austerlitz, ze swem pięknem słońcem chwały wśród mgły zimowej, Austerlitz poczynające się od zdobycia wyżyny Pratzenu, kończące się przez straszliwe pękanie lodów na stawach zamarzłych, cały korpus ruski zanurzający się pod lód, ludzie, zwierzęta, wśród trzasku okropnego, podczas gdy bóg Napoleon, który oczywiście wszyst-