Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/768

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zkąd spadały gęstym deszczem; cały Paryż został niemi pokryty, zbierano je nawet w Normandyi o mil dwadzieścia. A przytem teraz paliły się nietylko dzielnice wschodnia i południowa, domy przy ulicy Królewskiej, rynek Croix Rouge i Matki Boskiej Zielnej, stały w płomieniach. Cały zachód miasta zdawał się być w ogniu, olbrzymie zgliszcze ratusza zakrywało widnokrąg niby stos ogromny. Dalej, niby pochodnia gorejąca, sterczał teatr liryczny, merostwo IV okręgu i przeszło trzydzieści domów na ulicach sąsiednich, nie licząc teatru Porte-Saint-Martin na północy, który czerwieniał na uboczu, niby sterta na tle pola czarnego. Wykonywano czyny zemsty prywatnej, zamysły zbrodnicze starały się zniszczyć niektóre akta. Nie szło już o obronę, o powstrzymanie przez pożar wojsk zwycięzkich. Samo tylko szaleństwo kierowało wszystkiem; tylko przypadkiem ocalały pałac Sprawiedliwości, Hôtel-Dieu i kościół Panny Maryi. Niszczono dla samego niszczenia, grzebano starą ludzkość zmurszałą pod popiołami całej epoki w tej nadziei, że nowa społeczność wyrośnie szczęśliwa i czysta wśród raju ziemskiego legend pierwotnych!
— O! wojna, ohydna wojna! szepnęła półgłosem Henryeta w obec tego miasta ruin, cierpienia i konania.
I czyż w rzeczy samej nie był to akt ostatni i fatalny, szał krwi wyrosły na polach klęsk pod