Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/769

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sedanem i Metzem, zaraza zniszczenia spłodzona przez oblężenie Paryża, ostatnie konwulsye narodu zagrożonego śmiercią, wśród rzezi i upadku?
Ale Maurycy, nie spuszczając wzroku z palących się dzielnic, rzekł powoli i z trudnością:
— Nie, nie! nieprzeklinaj wojny... ona jest konieczną, ona spełnia swe zadanie...
Jan przerwał mu okrzykiem nienawiści i grozy:
— Do stu siarczystych piorunów, gdy patrzę na ciebie i wiem, żem ja jest tego przyczyną... Nie broń jej, wojna to rzecz ohydna!
Ranny zrobił ruch nieokreślony.
— O! ja, cóż ja znaczę? — są jeszcze inni. Ten upust krwi może był nieodbicie potrzebny. Wojna to życie, które nie może istnieć bez śmierci...
I przymknął oczy znużony wysiłkiem, jakiego wymagało wypowiedzenie tych kilku słów. Henryeta dała znak Janowi, by nie oponował. Ona sama oburzała się, kipiała gniewem na widok tylu cierpień ludzkich, pomimo swego spokoju kobiety słabej i dzielnej, ze swem wejrzeniem czystem, w którem odradzała się dusza heroiczna jej dziada, bohatera legendy napoleońskiej.
Minęły dwa dni, czwartek i piątek, wśród nieustannych pożarów i nieustannej rzezi. Huk armat nie ustawał; baterye w Montmartre, które wojska wersalskie opanowały, strzelały ciągle do dział ustawionych przez federalistów w Belle-