Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/742

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzymała się zdziwiona, poznawszy kapitana, którego właśnie oświecał palący się gaz.
— Ach to pan, panie Otto!.. O, ratuj mnie, skoro los pozwolił nam się jeszcze raz spotkać.
Otto Gunther, kuzynek, był zawsze zapięty na wszystkie guziki swego munduru kapitana gwardyi. Miał wyprostowaną postać pięknego oficera. Nie poznał tej drobnej kobiety, chudej, z jasnemi włosami, ładną twarzyczką pełną słodyczy, ukrytą pod woalką ciemną kapelusza. Dopiero po oczach dzielnych i otwartych, przypomniał ją sobie trochę. Zrobił ruch zdziwienia.
— Wiesz pan, że mam brata w wojsku, mówiła dalej żywo Henryeta. Został w Paryżu, obawiam się, czy nie zamięszał się w tą okropną wojnę. Błagam pana, panie Otto, dopomóż mi, bym mogła jechać dalej.
Teraz dopiero postanowił mówić.
— Zapewniam panią, że nic ci poradzić nie mogę... Od wczoraj pociągi nie chodzą, zdaje mi się, że musiano zdjąć szyny, od strony wałów. Nie mam ani powozu ani koni, ani człowieka, któryby mógł powozić.
Patrzała na niego, skarżąc się głucho, zmartwiona, że znalazła go tak chłodnym, tak uparcie odmawiającym jej pomocy.
— O mój Boże, nic mi więc nie poradzisz?.. Co ja tu zrobię, do kogo się zwrócę?
Ten prusak, który był panem wszechpotężnym, który jednem słowem mógł do góry nogami