Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/723

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz dopiero, gdy Maurycy wyruszył ze swym batalionem na zawojowanie Wersalu, w gorączce wspomnień, ujrzał smutną twarz Jana, wołającego doń: do widzenia! Atak na Wersal zdumiał i oburzył gwardyę narodową. Trzy kolumny, około piędziesięciu tysięcy ludzi, wyruszyło o świcie przez Bougival i Meudon, dla owładnięcia Zgromadzeniem monarchicznem i zbrodniarzem Thiersem. Była to wycieczka piorunowa, tak gorąco wymagana w czasie oblężenia, i Maurycy pytał się siebie, gdzie zobaczy Jana, może tam, śród trupów pobojowiska. Ale ucieczka prędko nastąpiła, zaledwie doszedł jego batalion do płaskowzgórza Bergères, na gościniec do Rueil, gdy nagle granaty, wystrzelone z Mont Valérien, padły w jego szeregi. Wszyscy skamienieli, jedni sądzili że fort był zajęty przez współtowarzyszów, inni opowiadali, że komendant obiecał nie strzelać. Szalony popłoch ogarnął żołnierzy, bataliony się rozprysły, wbiegły pędem do Paryża, a czoło kolumny, obskoczone ruchem skrzydłowym generała Vinoy, zginęło prawie zupełnie w ulicach Rueil.
Maurycy, ocalawszy wśród rzezi, oburzony że się bić musiał, wrzał z nienawiści przeciw temu mniemanemu rządowi porządku i legalności, który bity w każdem spotkaniu z prusakami, odzyskiwał odwagę tylko wobec Paryża. A armia niemiecka jeszcze tu stała, od Saint-Denis do Charenton, przypatrując się temu pięknemu widowi-