Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/724

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sku upadku narodu. W przystępie żądzy zniszczenia, jaka nim owładała, pochwalał pierwsze kroki gwałtowne, budowę barykad, zagradzających ulice i place, aresztowanie zakładników, arcybiskupa, księży, dawnych urzędników. Z obu stron zaczęły się okrucieństwa: Wersal rozstrzeliwał jeńców, Paryż wydawał dekret, że za jednego ze swych żołnierzy spadną trzy głowy zakładników, i resztę rozsądku, jaką jeszcze posiadał Maurycy, po tylu wstrząśnieniach i ruinach, niósł wicher szaleństwa, wiejący ze wszech stron. Komuna wydawała mu się jako mścicielka hańby, jako oswobodzicielka niosąca żelazo do odcięcia zgangrenowanych członków, jako ogień czyszczący. Wszystko to niezbyt jasno przedstawiało się jego umysłowi, wykształcenie przypominało mu po prostu wspomnienia klasyczne, miasta wolne i tryumfujące, federacye bogatych prowincyj, narzucające swe prawa światu. Jeżeli Paryż zwycięży, to ujrzy go w chwale, odradzającym Francyę przez sprawiedliwość, wolność wytwarzającym nową społeczność, wyniosłszy szczątki zbutwiałe przeszłości. Co prawda, to po wyborach, imiona członków komuny zdziwiły go nieco mieszaniną nadzwyczajną umiarkowanych, rewolucyonistów i socyalistów wszelkich odcieni, którym powierzono dokonanie wielkiego dzieła. Znał wielu z pomiędzy tych ludzi i uważał ich za zupełne mierności. Czyż najlepsi z nich nie rozbiją się, nie wyczerpią wobec chaosu idei, które