Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/692

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, mój Boże, a pani Delaherche?... Co to się stanie? Nie lubi mię ona i gotowa jest wszystko powiedzieć memu mężowi.
Tymczasem Henryeta przyszła do siebie, otarła łzy swej przyjaciółki i zmusiła ją do poprawienia nieładu w sukni.
— Słuchaj mię, moja droga, nie mam siły, żeby cię łajać, ale wiesz dobrze, że ci tego pochwalić nie mogę! Ale narobiono mi tyle strachu tym prusakiem, obawiałam się rzeczy tak brzydkich, że ta historya, jak cię kocham, jest dla mnie ulgą... Uspokój się, jakoś to będzie...
Rada była dobra, zwłaszcza że w tej chwili Delaherche wszedł ze swą matką. Mówił, że posłał po powóz, który go ma zawieść do Belgii, że tegoż wieczoru siądzie do pociągu, idącego do Brukselli. Przyszedł więc pożegnać się z żoną. Zwróciwszy się do Henryety, dodał:
— Bądź pani spokojna, pan Gartlauben, odchodząc, przyrzekł mi zająć się twoim wujem; zresztą gdy mnie tu nie będzie, to jest moja żona i zrobi co trzeba będzie.
Jak tylko pani Delaherche weszła, Gilberta nie spuszczała z niej wzroku, ze straszną obawą w duszy. Czy powie o tem, co widziała, czy przeszkodzi wyjazdowi syna? Stara Delaherche milcząca, już od drzwi miała oczy wlepione w synową. W surowym swym umyśle, doznała zapewne tej samej ulgi, która usposobiła łagodnie Henryetę. Ponieważ to z tym młodym czło-