Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/691

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wesołość zalotna, lekkomyślność nieopatrzna, wśród śmiechu niepowstrzymanego.
— Co prawda, bawi on mnie. Ubóstwia mię, i dość mi spojrzeć na niego, by się stał moim pokornym sługą... Żebyś wiedziała, jakie to śmieszne tak żartować z takiego możnowładcy, który ciągle wierzy, że z czasem otrzyma za to nagrodę!
— Ale to jest bardzo niebezpieczne — odrzekła poważnie Henryeta
— Czy tak! a cóż ja ryzykuję? Gdy zobaczy że nie ma na co liczyć, rozgniewa się i pójdzie sobie... A zresztą, nie! on tego nigdy nie zobaczy! Ty nie znasz mężczyzn, on należy do tych, z którymi kobieta bez żadnego niebezpieczeństwa może robić co chce... Co do tego, mam ja swój zmysł, który mię ostrzega. On jest zanadto próżny, by mógł przypuścić, że ja sobie z niego żartuję... I wszystko, co będzie miał w końcu, to wspomnienie o mnie, wraz z pociechą, że działał przyzwoicie, jak człowiek elegancki, który długi czas mieszkał w Paryżu.
Rozweseliła się i dodała:
— Tymczasem każę wypuścić na wolność wuja Foucharda, a w nagrodę otrzyma filiżankę herbaty, osłodzoną moją ręką.
Ale nagle przypomniała sobie swe obawy, że została schwytana na gorącym uczynku! Znów łzy zawisły na jej rzęsach.