Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/693

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiekiem, tym francuzem, który się bił tak walecznie, czyż nie powinna przebaczyć, jak przebaczyła już stosunek z kapitanem Beaudoin? Oczy jej złagodniały, odwróciła głowę. Jej syn może jechać, Edmund obroni Gilbertę przed prusakiem. Uśmiechnęła się nawet słabo, ona, która się nie śmiała od czasu dobrych wieści z pod Coulmiers.
— Dowidzenia — rzekła, ściskając Delaherche’a. Załatw twe interesa i powracaj prędko.
I odeszła na drugą stronę, do pokoju zamurowanego, w którym pułkownik wzrokiem osłupiałym patrzał w ciemności, po za okrągłym pasem światła, jakie rzucała lampa.
Henryeta tego samego wieczoru powróciła do Remilly, i w trzy dni potem, na wielką swą radość ujrzała ojca Fouchard pojawiającego się rankiem na folwarku, z miną tak spokojną, jakby wracał po załatwieniu jakiego interesu w sąsiedztwie. Usiadł, zjadł kawałek chleba z serem. Na wszystkie pytania odpowiadał powoli, jak człowiek, który nie miał powodu czegokolwiek się lękać. Dla czego go uwięziono! nic przecie złego nie zrobił. To nie on zabił prusaka, wszak tak? Powiedział więc władzom: „szukajcie, ja nic nie wiem“. I trzeba go było uwolnić, tak samo jak mera, bo nie miano przeciw nim żadnych dowodów. Ale jego oczy chłopa chytrego i chciwego błyszczały z radości, że wyprowadził w pole tych brudnych świniarzy, których miał już do-