Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pośpiechu. Cała ta Alzacya tak spokojna przed dwoma tygodniami, oczekująca wojny z uśmiechem, przekonana, że toczyć się będzie w Niemczech, a tu tymczasem Francya została najechana i u nich to, około ich domów, na ich polach, burza rozszaleje, podobna do tych strasznych huraganów gradu i piorunów, które niszczą całe kraje w ciągu jednej godziny! Przed drzwiami, wśród nadzwyczajnego zamięszania, mężczyźni ładowali wozy, pakowali meble tłukąc i łamiąc wszystko. Z góry, przez okna, kobiety wyrzucały pościeł, wynosiły kolebki, których o mało nie zapomniano. Przywiązywano do nich dzieci, umieszczano je na wierzchu, między nogami krzeseł i stołów wywróconych. Na drugim wozie, nieco z tyłu, przywiązywano do szafy starego ojca kalekę, którego wywożono jak sprzęt jaki! Wreszcie ci, którzy nie mieli wozów, pakowali swe ruchomości na taczki, inni biegli obciążeni łachmanami, jeszcze inni myśleli tylko o zegarze, który przyciskali do piersi, jak dziecię. Nie mogąc wszystkiego zabrać, porzucano meble, paczki z bielizną zbyt ciężkie ciskano do rowu. Niektórzy przed oddaleniem się zamykali wszystko, domy wyglądały jak wymarłe, okna i drzwi zabite; większa jednak część w pośpiechu, w rozpaczliwem przekonaniu, że wszystko zostanie zburzone, zostawiała stare swe domostwa otwartemi, okna i drzwi na roścież, przez które widać było izby puste zupełnie. Te domy biedne i otwarte