Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/500

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Fleigneux do Sedanu, uszykowały się na skraju drogi, by przepuścić powóz; gromady te zrazu milczały, potem poczęły szemrać, wreszcie, oszalałe, wybuchły wrzaskami, grożąc pięściami, rzucając obelgi i przekleństwa. A potem nieskończona jazda po przez pole bitwy, po drodze zrujnowanej, między szczątkami, broni umarłymi o oczach szeroko rozwartych i groźnych, przez pola nagie, obszerne lasy ciche, granicę na wzgórzu, przez drogę wysadzoną jodłami, w głębi ciasnej doliny.
I kilka pierwszych nocy wygnania w Bouillon, w oberży noszącej miano „Hotelu pocztowego“, otoczonej takim tłumem zbiegłych tu francuzów i prostych gapiów, że cesarz musiał się ukazać wśród szemrań i gwizdań! Pokój, którego trzy okna wychodziły na plac i na rzekę Semoy, był pospolitym, z krzesłami krytemi adamaszkiem ciemnym, o szafie lustrzanej, mahoniowej, z kominkiem, na którym stał cynowy zegar, otoczony muszlami, wazonami i kwiatami sztucznemi. Na lewo i prawo od drzwi, stały dwa jednakowe łóżka. Na jednem spał adjutant, który ze znużenia zasnął już o godzinie dziewiątej, jak zabity. Na drugiem cesarz musiał się długo przewracać, nie mogąc zasnąć, i wstał, by włóczyć swą chorobę, za całą rozrywkę patrząc na mury, po obu stronach kominka, na ryciny przedstawiające Rougeta de l’Isle śpiewającego „Marsyliankę“, na „Sąd ostateczny“, na którym trąby archaniołów budziły pod ziemią umarłych; zmartwychwstanie poległych na polu bitwy i idących świadczyć przed Bogiem.