Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

urzędnika, w którymby śmiał usiąść. Musiał się zatrzymać w domu tkacza, nędznym domku widzianym na skraju drogi, ze swym wązkim ogródkiem warzywnym, otoczonym zaroślami, z gankiem, z małemi i smutnemi okienkami. Na pięterku, izba prostaczo wybielona wapnem, z posadzką ceglaną, miała za całe umeblowanie jeden stół niemalowany i dwa krzesła słomiane. Czekał tu dwie godziny, z początku w towarzystwie Bismarka, który uśmiechał się na słowa o wspaniałomyślności, wreszcie sam pozostał, włócząc swą nędzę, przytykając siną twarz do szyb, spoglądając jeszcze na tę ziemię francuzką, na tę Mozę płynącą tak pięknie poprzez obszerne pola uprawne...
Nazajutrz i dni następnych, były to znów inne stacye wstrętne: zamek Bellevue, ten uśmiechnięty zamek, wzniesiony nad rzeką, gdzie noc przepędził, gdzie płakał po swem widzeniu się z królem Wilhelmem; straszny wreszcie odjazd, okrążanie Sedanu z obawy gniewu zwyciężonych, most na pontonach rzucony przez prusaków w Iges, długie objeżdżanie miasta od północy, drogi boczne w Floing, Fleigneux, Illy, cała ta opłakana ucieczka w otwartym powozie; i tam, na tragicznem płaskowzgórzu Illy, zapełnionem trupami, nastąpiło legendowe spotkanie nędznego cesarza, który nawet nie mógł jechać stępa na koniu, będąc zgiętym przez ból choroby i palił może machinalnie swego wiekuistego papierosa; gromady jeńców, wynędzniałych, pokrytych krwią i pyłem, prowadzonych