Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem meble z salonu, blado-niebieskiego koloru, kanapa i dwanaście krzeseł, ustawione w nieładzie około wielkiego stołu, którego biały marmur popękał. Żuawi, strzelcy, żołnierze liniowi i inni piechoty marynarki, biegali do koła budynku i po alei, strzelając nieustannie do lasku naprzeciwko, po nad doliną.
— Panie poruczniku — tłomaczył jakiś żuaw Rochasowi — to tych szelmów prusaków schwyciliśmy tutaj na gorącym uczynku. Jak pan widzisz, sprawiliśmy im łaźnię. Tylko, że te szelmy powróciły w większej sile, dziesięciu na jednego, i zaczyna tu być niewygodnie.
Trzy trupy żołnierzy pruskich leżały na tarasie. Gdy Henryeta patrzała teraz na nich uważniej, zapewne myśląc o swym mężu, który także spał tam snem wiekuistym, poszarpany kulami w krwi i pyle, kula, tuż przy jej głowie, uderzyła w drzewo, stojące po za nią. Jan rzucił się naprzód.
— Uciekaj pani ztąd!... Prędko! prędko, schowaj się do domu!
Od chwili, gdy ją znów ujrzał tak zmienioną, patrzał na nią z sercem pękającem z żalu, przypominając ją sobie taką, jaką pierwszy raz zobaczył, wczoraj, z uśmiechem dobrej gospodyni. Zrazu nie wiedział co do niej mówić, nie będąc pewnym, czy go nawet poznała. Chętnieby się dla niej poświęcił, przywrócił jej spokój i wesele.