Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i gwardya pruska zbliżała się z drugiej strony doliny.
Gdy Maurycy i Henryeta, idąc za innymi, skręcili na lewo, potem na prawo, między dwoma murami bez końca, nagle znaleźli się przed wielką bramą Ermitażu. Dom wraz ze swym małym parkiem, zajmował trzy szerokie tarasy; na jednym z tych tarasów wznosił się pałac, duży dom kwadratowy, do którego prowadziła aleja wiązów odwiecznych. Wprost, przedzielony wązką ale głęboką doliną, wznosił się inny dom na skraju lasu.
Henryeta zaniepokoiła się widokiem otwartej bramy.
— Niema ich w domu, musieli wyjechać.
W rzeczy samej, Dubreuil zdecydował się wczoraj wywieźć swą żonę i dzieci do Bouillon, pewny, że tu nastąpi straszna klęska. Mimo to dom nie był pusty, można tam było zauważyć już zdala żywy ruch między drzewami. Młoda kobieta, zapuściwszy się w aleję, cofnęła się zaraz, spostrzegłszy trupa żołnierza pruskiego.
— Do licha — zawołał Rochas — więc się tu już bito?
Wszyscy więc zaciekawieni mocno posunęli się aż przed sam dom i to, co zobaczyli, od razu ich objaśniło; drzwi i okna parteru widocznie wyłamano uderzeniami kolb, czarne otwory ziewały po nad potłuczonemi szybami, a meble, powyrzucane na dziedziniec, leżały na zwirze tarasu, poniżej wejścia. Zwracały na siebie przede wszyst-