Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potem przyszła mu nowa myśl do głowy. Porucznik Rochas chciał ocalić sztandar. Zamierzano go już pociąć, tak żeby każdy uniósł jeden kawałek pod koszulą, lub zakopać pod jakiem drzewem, oznaczywszy je wprzódy tak, by następnie można je było odszukać. Ale ten sztandar pocięty, zakopany niby trup, budził w nich żal. Możeby inny sposób wynaleźć.
To też gdy Maurycy zaproponował im oddanie sztandaru komu pewnemu, któryby go ukrył, któryby go bronił w razie potrzeby, aż do chwili, w której mógłby go oddać nienaruszonym, wszyscy się na to zgodzili.
— A zatem — zawołał młody człowiek, zwracając się do siostry — pójdziemy z tobą do Dubreuila do Ermitażu... Zresztą, nie chcę cię opuszczać.
Wydobycie się z tłumu nie było rzeczą łatwą. Udało im się to przecie, rzucili się na drogę boczną na lewo. Znaleźli się wśród prawdziwego labiryntu ścieżek i drożyn, całe pola jarzyn ogrodniczych, ogrody, domki wiejskie, drobne własności zaplątane jedna w drugą; i te ścieżki, te uliczki biegły między murami, skręcały nagle na rogach i kończyły się w miejscach niemożliwych do przejścia; był to wyborny obóz oszańcowany dla wojennych zasadzek, były tam zaułki, w których dziesięciu ludzi mogło się całemi godzinami bronić przeciw tysiącom. Od czasu do czasu rozlegały się tu strzały, gdyż przedmieście panowało nad Sedanem