Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No! no! — mruknął Loubet — kapitan więc odszukał swe bagaże...
Ale nikt się nieśmiał, gdyż wiedziano, że nie lubi żartów. Niecierpiano go powszechnie, gdyż trzymał ludzi zdaleka od siebie. Wywłoka — jak go nazywał Rochas. Od chwili pierwszych niepowodzeń stracił zupełnie minę; i klęska, przewidywana przez wszystkich, wydała mu się zupełnie nie na czasie. Bonapartysta z przekonania, pewny najwyższych awansów, popierany przez liczne salony, spostrzegł że los jego tonie w tem bagnisku. Mówiono, że ma bardzo piękny głos tenorowy, któremu wiele już zawdzięczał. Dość inteligentny, choć nie znał zupełnie swego rzemiosła, jedynie pragnąc się podobać, był bardzo waleczny, gdy tego trzeba było, bez zapału.
— Co za mgła! — rzekł zadowolony, że znalazł swą kompanię, której szukał od pół godziny w obawie, że jej nie znajdzie.
Właśnie nadszedł rozkaz i batalion ruszył naprzód. Z Mozy widać podniosły się nowe płachty mgły, gdyż maszerowano prawie poomacku wśród rosy białawej, spadającej niby deszcz drobniutki. I nagle Maurycy spostrzegł pułkownika de Vineuil, ukazującego się naraz, nieruchomego na koniu, w punkcie zetknięcia się dwóch dróg; stał on wysoki, bardzo blady, podobny do posągu rozpaczy, z koniem dygocącym od chłodu porannego, z nozdrzami rozwartemi i zwróconemi w stronę zkąd dochodził huk dział. O dziesięć kroków da-