Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był tam także żuaw, jeden z tych żołnierzy łazęgów, nieśpieszących do właściwego oddziału. Potrząsał szaspotem, klnąc i grożąc.
Delaherche oburzony wmieszał się w to. Ale cesarz już zniknął.
Od Mozy płynął ciągle głuchy szum, skarga jakaś, pełna smutku nieskończonego, tonęła we wzrastających ciemnościach. Od czasu do czasu rozlegały się w dali odosobnione krzyki, niby owe: idź! idź! straszliwy rozkaz dawany przez Paryż, rozkaz, który pchał tego człowieka od etapu do etapu, wlokąc po drogach klęski szyderstwo swego orszaku cesarskiego, owładniętego teraz pogromem, który przewidywał i którego szukał. Iluż to dzielnych ludzi miało umrzeć przez jego błąd, jaki zamęt w całej istocie tego chorego, tego marzyciela sentymentalnego, milczącego w cichem oczekiwaniu swych przeznaczeń!...
Weiss i Delaherche odprowadzili obu żołnierzy aż do płaskowzgórza Floing.
— Bądź zdrów! — rzekł Maurycy, ściskając swego szwagra.
— Nie, do widzenia tylko, cóż u dyabła! — zawołał wesoło fabrykant.
Jan przy pomocy swego węchu zaraz znalazł pułk 106 ty, którego namioty rozciągały się na stoku płaskowzgórza, po za cmentarzem. Noc zapadła, ale można było jeszcze rozróżnić, wielkie, ciemne masy dachów miejskich, a w dali Balan