Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopa, dodawała jego wdzięczności pewną słodycz niewyczerpaną. Czyż to nie było braterstwo pierwszych dni świata, przyjaźń poprzedzająca wszelką cywilizacyę i wszelkie klasy społeczne, ta przyjaźń dwóch ludzi złączonych ze sobą wśród wspólnych potrzeb, wobec groźby natury wrogiej? Zdawało mu się, że słyszy tętniące uczucie ludzkości w piersi Jana i dumny był z tego, że on jest silniejszy, że mu pomaga, że się poświęca; gdy tymczasem Jan, nie rozbierając swych wrażeń, doznawał radości, że może pomagać inteligencyi, oświacie zawartej w jego przyjacielu. Od chwili gwałtownej śmierci swej żony, wciągnięty w straszny dramat, zdawało mu się, że wygasło w nim już wszelkie uczucie, przysiągł sobie, że nie będzie już patrzył na kobiety, te istoty, które tyle cierpień zadają, nawet wtedy, gdy są dobre. I przyjaźń dla obu stawała się niejako potrzebą; nie potrzebowali się całować, ale przenikali się wzajemnie, poznali się dobrze na tej strasznej drodze z Remilly, jeden drugiego podpierał, stanowili jedną istotę pełną litości i cierpień.
W chwili gdy straż tylna opuszczała Raucourt, niemcy wchodzili tam z drugiej strony; i dwie ich baterye, natychmiast ustawione z lewej strony, na wzgórzu, dały ognia. W tym czasie pułk 106, biegnąc drogą zniżającą się nieco wzdłuż Emanny, znalazł się na linii strzałów. Granat strzaskał topolę, stojącą na brzegu rzeki;